Z Baguio wcześnie z rana pojechaliśmy na dworzec, żeby złapać autobus do Sagady - położonej ok. 6 godzin jazdy atrakcję turystyczną słynącą z podziemnych jaskiń i wiszących trumien.
Złapaliśmy autobus i o 8.30 byliśmy już w drodze. Gdzieś na forum wyczytaliśmy, że droga będzie ekscytująca.
Przeżyliśmy tę drogę i możemy stwierdzić, że była bardzo ekscytująca. Już wyjaśniamy dlaczego: cała trasa biegnie w górach, po prawej lub po lewej stronie jest zawsze przepaść, która powoduje, że może zakręcić się w głowie, drogi to wąskie serpentyny, czuć tylko zapach palonego sprzęgła i pisk klocków hamulcowych. Po jakichś 2 godzinach na trasie była mgła i deszcz, więc wrażenie ekscytacji mieliśmy jeszcze bardziej spotęgowane. Oczywiście, kierowca jechał na pewniaka niczym Schumacher i hamował tylko w razie potrzeby. Siedzieliśmy z tyłu autokaru, gdzie byliśmy szczególnie podatni na działanie siły odśrodkowej - rzucało nas bez przerwy to na lewo, to na prawo. Nie wiedzieliśmy jednak, że ciekawe momenty dopiero przed nami. Nagle droga zaczynała się kończyć, a autokar kołysząc się nad przepaścią, próbował przebijać się przez błoto, kamienie i wielkie dziury. Poziom adrenaliny na tej trasie nie jest dozowany w przyzwoitych dawkach, więc za każdym zakrętem można spodziewać się tylko jeszcze większej stromizny i większej przerwy na drodze.
Końcówka była ciężka, ale ostatecznie z wielkim oddechem ulgi udało nam się dotrzeć do legendarnego Shangri-la na Filipinach.
Szybciutko znaleźliśmy nocleg i poszliśmy do knajpki, żeby coś zjeść. A tutaj: niespodzianka, spotkaliśmy 2 Polki, które właśnie tłumaczyły izraelskiej parze i 2 filipińskich turystów, że ciężko spotkać Polaków w podróży, bo Polacy mało podróżują. Zabawne:)
Minęło chyba z pół godziny i do lokalu wkroczyła kolejna grupa turystów - 4 swojsko wyglądających chłopaków. I co? Oczywiście Polacy. Wydaje nam się, że obecnie jesteśmy najliczniejszą turystyczną mniejszością w Sagadzie. To naprawdę zaskakujące, zważywszy na sezon i położenie Sagady, do której w końcu nie każdy dociera.
Niestety, jak to w górach, zaczęło padać, ale w powiększonym towarzystwie polsko-izraelsko-filipińskim ruszyliśmy za wioskę oglądać wiszące trumny. To miejscowy zwyczaj grzebania zmarłych, który polega na tym, że trumny zawieszane są wysoko na klifach. W strugach deszczu, podążaliśmy wąską ścieżką, a przed nami biegła jakaś miejscowa jałówka, która została naszym nieformalnym przewodnikiem:)
Nie wiedzieliśmy za dużo tych trumien, bo były po drugiej stronie doliny, ale coś było widać. Jutro ruszamy zobaczyć jeszcze więcej trumien i odwiedzić jaskinię. Pytanie: którą? Najbardziej ostra wersja zakłada 4 godzinną wycieczkę z przeciskaniem się przez jakieś dziury w ziemi i pływaniem pod ziemią, że przedostać się do następnej jaskini.
Na razie zdecydowaliśmy się na tę opcję. Zobaczymy, czy nie zmienimy zdania jutro z rana. A tymczasem mamy jeszcze dzisiejszy wieczór i za chwilę wybieramy się, żeby uczcić narodowe spotkanie w jedynym otwartym tutaj o tej porze barze.