Wreszcie wydostaliśmy się z Manili, ale zawczasu zarezerwowaliśmy sobie nocleg na ostatnią noc przed wylotem do Polski. W tym samym hotelu, ale w innej dzielnicy, która jest otoczona wieżowcami i podobno ma swój jakiś klimat. Przekonamy się:)
Tymczasem wsiedliśmy do autobusu, który miała nas wieźć przez niemal cały dzień do Baguio - sporego miasta w górach, w którym mieszka podobno 250 tys. studentów. Oczywiście, zanim autobus zdążył się dobrze rozpędzić, zatrzymała nas jeszcze w Manili policja. Był chyba jakiś problem z tablicami rejestracyjnymi, ale po niedługim czasie ruszyliśmy. W zasadzie nie ma tutaj co opisywać, bo chyba nie trudno wyobrazić sobie, jak bardzo ekscytująca może być podróż przez ponad 7 godzin, która trwa i trwa, a z każdą chwilą trzęsie coraz bardziej. W końcu droga zaczęła robić się coraz bardziej stroma i dało się już odczuć, że jesteśmy w górach. Tm bardziej trudno mi było wyobrazić sobie wielkie studenckie miasto gdzieś w środku tych gór, bo widać było tylko strome zbocza, krzaki, drzewa. Nie potrafiłam zwizualizować sobie położenia Baguio. A jednak, gdzieś na tych bezkresnych zielonych zboczach nagle wyrosło miasto, które z każdą chwilą robiło się coraz większe i większe. I rzeczywiście, okazało się, że miasto wypełnia sobą całkiem sporą przestrzeń. Jego rozmiary i liczba ludności dotarły do nas jednak dopiero, kiedy wieczorem wyszliśmy na kolację. Główna ulica była tak zatłoczona i zasmrodzona spalinami, że nie dało się przejść. W każdą stronę zmierzała wielka masa ludzi, która wręcz napierała na plecy i nie pozwalała zatrzymać się choć na chwilę. Szukaliśmy polecanej przez wszystkich Cafe by the Ruins. Niestety, nasze przedzieranie się niczym przez dżunglę było bezowocne, ponieważ restauracja była zamknięta, a jak głosiła kartka na bramie, miało to potrwać do 20 października.
Niestrudzenie poszliśmy na kolację gdzie indziej, a poźniej przysiedliśmy w jednym z ulicznych barów, żeby posłuchać, jak ogłusza nas kapela na żywo, która tam śpiewała. No cóż, Baguio nie zrobiło na nas piorunującego wrażenia, bo czuliśmy się tutaj wręcz osaczeni przez hałas, ruch i ludzi.