Udało się. Lot do Manili, chociaż dla nas był już wręcz morderczy, wreszcie zaniósł nas do pierwszego przystanku na Filipinach. Szybko udało nam się odebrać bagaż i załatwić formalności związane z wizą. Akurat wyrobiliśmy się z naszym pobytem na 21-dniową wizę, którą można dostać na lotnisku po przylocie.
Jako że był środek nocy, nie kombinowaliśmy za bardzo i wsiedliśmy do taksówki na lotnisku, która za 180 php zawiozła nas prosto do naszego Tune Hotel. Tutaj przeżyliśmy mile zaskoczenie, bo hotel okazał się czyściutki i bardzo przyjemny. Na pierwszy rzut doceniliśmy wygodne łóżko, do którego padliśmy nieprzytomni.
A jak padliśmy, to i sobie pospaliśmy, bo następnego dnia wstaliśmy dopiero ok. południa. Głodni jak wilki pogoniliśmy do knajpy na dole, żeby zjeść późne śniadanie. W końcu ostatni posiłek mieliśmy w samolocie, więc w brzuchach naprawdę nam burczało.
Wyspani, posileni i spragnieni miejskich wrażeń, ruszyliśmy w miasto. Oczywiście, byliśmy lekko niemrawi, więc żadnych ambitnych planów na podbój Manili nie przygotowaliśmy. Zresztą, samo miasto to jest dosyć ciężkostrawne dla zachodniego turysty: korki, smog, hałas i upiorna wilgotność sprawiają, że szybko zapragniesz się stąd wydostać.
Okrążyliśmy trochę okolicę, przejechaliśmy jeden przystanek miejska kolejką (12 php) i poszliśmy do Rizal Park - wielkiego kompleksu zieleni, ławek, pomników i wszelkiej maści ludzi, którzy ujawnili się w wielkiej masie dopiero po południu. Właśnie tutaj zaliczyliśmy pierwszy interview z miejscowymi uczniami, co stało się dosyć szybko, bo w Indonezji taki wywiad zdarzył nam się chyba dopiero w 2. tygodniu. To co nas zaintrygowało, to rozbrzmiewająca świąteczna muzyka. Usłyszeć Last Christmas - wiadomo święta się zbliżają, ale usłyszeć tę piosenkę niosącą się z głośników w całym parku, zastanawiające...
Po drodze zahaczyliśmy też o National Museum, z którego dowiedzieliśmy się paru ciekawostek o Filipinach i Filipińczykach i choć większość wystaw była czasowo niedostępna, to przynajmniej zaczerpnęliśmy parę historycznych faktów, dzięki którym wiemy więcej o miejscu, którym jesteśmy.
Po południu udaliśmy się do gigantycznego malla, żeby kupić karty do telefonu i sprawdzić, jak wykombinować internet w telefonach.
Udało się, prawie. I tutaj znowu świąteczny klimat: choinki, piosenki. Ale o co chodzi?
Koniec dnia zapragnęliśmy uczcić w nietypowy sposób, nie idąc na kolację na miasto, ale robiąc sobie mielonkową ucztę w pokoju. Tak, tak - to nie przywidzenia. Jeszcze przed wylotem w podróż, stwierdziliśmy, że zabierzemy ze sobą mielonkę (sztuk: jedna) i otworzymy ją dopiero w Manili. Nigdy nie braliśmy ze sobą niczego do jedzenia, więc to co najmniej dziwaczny pomysł z naszej strony. No ale cóż... Słowo się rzekło, mielonka przyleciała razem z nami, aby w końcu nasycić nas w trakcie pierwszej kolacji w Manili, w towarzystwie Soplicy malinowej, miejscowych pomidorów i cebuli oraz miejscowego piwka. Mielismy jeszcze okruchy chleba z kanapek. Wyśmienita uczta:)
Drugi dzień w Manili to zdecydowanie max. tego, co możemy udźwignąć w tym mieście. Wydaje się, że z każdą chwilą jest coraz więcej spalin i coraz więcej ludzi, którzy dosłownie wylewają się zewsząd. Z rana ruszyliśmy na stare miasto otoczone resztkami obronnych murów - tzw. Intramuros. Miejsce o tyle ciekawe, że nie przypomina wyglądem niczego azjatyckiego, a to przez to, że na Filipinach zaznaczył się wpływ Hiszpanii, pod której zwierzchnictwem kraj pozostawał przez wiele stuleci. Nawet nazwa kraju pochodzi od imienia hiszpańskiego króla - Filipa II. Za murami Intramuros warto zobaczyć 3 rzeczy: fort Santiago, Casa Manila i kościół Św. Augustyna. I dokładnie w takiej kolejności to zrobiliśmy. Sam fort to pozostałość po Hiszpanach, który został zniszczony znacznie w trakcie II wojny św. podczas bitwy o Manilę przez Amerykanów. W forcie więziony był bohater narodowy Filipin - Rizal, którego stracono w 1896 r.
Casa Manila to z kolei przykład kolonialnej architektury żywcem przypominającej to, co można zobaczyć choćby w Hiszpanii.
I na koniec najstarszy w kraju murowany kościół, który znajduje się o krok od Casa Manila. Bilety wstępu do wszystkich wymienionych atrakcji: 70-75 php.
Tyle zwiedzania na dzień dzisiejszy. Jest już po 22 i czas się pakować, bo jutro z rana uciekamy stąd czym prędzej i jedziemy na północ, zażywać świeżego powietrza i zielonej natury.