Z samego rana poszliśmy złapać jeepneya, który zawiózłby nas do Bontocu z zamiarem przechwycenia tam kolejnego jeepnejy lub busa, który zawiózłby nad do Banaue - miejsca słynącego z zapierających dech w piersiach tarasów ryżowych, które ogłoszono ósmym cudem świata. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Najpierw ok. godzinka jazdy do Bontocu w jeepneyu, który wyglądał jakby za chwilę miał się rozlecieć na drobne kawałki. Później złapaliśmy, a właściwie to złapał nas kierowca busa, który okazał się sympatycznym nauczycielem matematyki dorabiającym sobie jako kierowca. 2-godzinna kręta górska droga i dojechaliśmy na miejsce.
W pierwotnym planie mieliśmy zostawić tu duże plecaki i iść do następnej wioski - Batad, do której nie ma bezpośredniej drogi. To właśnie Batad jest legendarny i znany z najpiękniejszych tarasów ryżowych.
Niestety, kiedy wysiedliśmy z busa, 10 minut później zaczęło lać. I lało tak bardzo, że przestaliśmy myśleć o dzisiejszej wyprawie do Batad.
Przestało padać i zaiskrzyła nadzieja, którą szybko ugasiła kolejna ulewa. Na nasze nieszczęście tym razem nie siedzieliśmy w suchym hostelu, ale wzięliśmy tricykla i pojechaliśmy na punkty widokowe. Chmury były tak nisko, że trochę przesłoniły nam piękne widoki. Później na własną rękę poszliśmy do małej wioski Tam-an. I tam rozpadało się na dobre. Przez chwilę siedzieliśmy pod jakimś daszkiem, ale niebo nie wyglądało jakby deszcz miał się skończyć. W dolinę zeszła chmura burzowa i dawała z siebie wszystko.
W końcu zrobiło się zimno i zdecydowaliśmy, że niezależnie od tego, jak się zmoczymy, wracamy w tym deszczu.
Zmoczyliśmy się do suchej nitki. Z butów wylewała nam się woda. W ten sposób zakończyliśmy pierwszy dzień pobytu na tarasach ryżowych Ifugao.