Okazało się, że nasza misterna konstrukcja bagażowa nie tylko się nie rozpadła, ale doleciała w jednym kawałku do Paryża. Co prawda, pan w okieknu kazał podpisać oświadczenie, że bagaż jest zapakowany nietypowo i że linie lotnicze nie ponoszą odpowiedzialności za jego uszkodzenie, ale nie przeeszkodziło nam to w jego dowiezieniu na miejsce. Następnym razem weźmiemy większy kawałek folii do pakowania, to może uda nam się go owinąć w całości.
Wylądowaliśmy na lotnisku Bouveais. Zastrzegam błędy w pisowni, bo francuski jest dla mnie bardzo obcym językiem, a nie mam teraz czasu sprawdzić poprawnej nazwy:)
W każdym bądź razie za jedyne 15 euro od głowy dotarliśmy z lotniska do Paryża, a stamtąd pojechaliśmy metrem i Rer-em na lotnisko Orly. Koszt miejskiej wyprawy to 10,5 euro od głowy. Z tego miejsca mogę tylko wyrazić zachwyt nad komunikacją miejską w Paryżu. Może i Francuzi mają w czołgu 5 biegów do tyłu, a jeden do przodu, ale wiedzą, gdzie ustawić stację metra, żeby nóżki się zanadto nie zmęczyły.
Na lotnisku Olry przy odprawie bagażowej zostaliśmy poczęstowani lizakami. Wzięłam różowego:) A co, jak inauguracja, to inauguracja:) Nasz samolot już wylądował, więc za chwilę opuszczamy przytulnego McDonalda z internetem for free i ruszamy ku Airbusowi A-340, który zaniesie nas na swych skrzydłach prosto ku Kuala Lumpur.