Dzis drugi dzien naszego pobytu w Jogyakarcie, ktormy mozemy zaliczyc do naprawde udanych. Przezde wszystkim ze wzgledu na pogode - z poczatkiem marca slonce zaczelo przypalac intensywniej i id 2 dni nie wiedzielismy deszczu. To jest spory wyczyn, biorac pod uwage, ze wczesniej widzielismy go niemal codziennie.
Udalo sie nam wstac przed 5 rano, dzieki czemu odbyla sie nasza zaplanowana wycieczka do dwoch najwazniejszych swiatyn na Jawie - Borobudur i Prambanan. Sa to swiatynie hinduistyczno-byddyjskie, ktore stanwoia pozostalosc po pierwotnej religii tych terenow. Niech nikomu sie nie wydaje, ze Indonezja byla muzulmanska od zawsze. Wczesniej miejscowa ludnosc miala znacznie bardziej urozmaicone i kolorowe wierzenia, ktore w duzym formacie przetrwaly tylko na Bali. A propos islamu, te modly od 4 nad ranem moga doprowadzic do szalenstwa kazdgo. Akurat teraz pod oknem mamy jakis meczet i codziennie do naszych uszu dociera ponadprogramowa dawka halasu jak na te pore dnia.
Na szczescie dzisiaj bylo to nam na reke, bo musielismy wczesniej wstac:)
Obie swiatynie maja dwa typy wejsc - jedno dla turystow "bialych"(mimo opalenizny nie da sie ukryc, ze nalezymy do tej grupy), a drugie wejscie dla lokalesow. Roznica - cena biletu. My placilismy za wstep po 13 i 15 dolarow. Oni placa po 20 tys. rupii.
Samo Borobudur to niby najwieksza buddyjska swiatynia na swicie, ale tak naprawde nie robi poteznego wrazenia. Przynajmniej na nas nie zrobila. Z pewnoscia jest piekna, jej szczyt wiencza 73 stupy, odzierciedla buddyjska kosmologie, ale... Ale nam czegos zabraklo. Chyba robimy sie wybredni, bo troche nam bylo za malo magii, ktora ma w sobie np. Angkor Wat w Kambodzy. O tym jednak pozniej.
O 8 rano bylismy juz po zwiedzaniu i czekalismy na sniadanie w lokalnej restauracji. Byl to tost z niewyobrazalnie slodkim dzemem. Na szczescie nie poslodzili nam herbaty, bo kiedy oni sie sami za to zabiora, wychozi likier, ktorego nie sposob pic.
Nastepnym przystankiem miala byc Prambanan - kompleks swiatyn z przeaga swiatyn hinduistycznych. Niestety w 2006 trzesienie ziemi uszkodzilo okropnie wieksza czesc zabytkow i przez to nie mozna wejsc do wiekszosci swiatyn, poniewaz trwaja prace renowacyjne.
Jako ze w busie zostaly juz tylko 3 pary, postanowilismy namowic jedna z nich, aby razem z nami przylaczyla sie do podzialu kosztow za przewodnika. W ten sposob my i para turecko-holenderska uslyszelismy od naszego guide'a kilka niewybrednych dowcipow na temat kobiet, bez ktorych siwat by ni istnial, ale ktore sa okropnymi wstreciuchami czyhajacymi na jedynie na meskie portfele. Ten pan musial miec fajne doswiadczenia:)
Poza tym oprowadzil nas po glownym kompleksie, opowiezial nieco o szczegolach hinduistycznych wierzen i o historii Prambanan. W sumie warto bylo, a kosztowalo to 60 tys. rupii na dwie pary.
Na wlasa reke poszlismy jeszcze obejrzec swiatynie budyyjska, a nastepnie przedzieralismy sie przez kordon straganiarzy, ktory otoczyl nas gesto i wciskal wszystko co sie da.
Zarowno Borpbudur i Prambanan maja w krajobrazie piekny wulkan - Merapi, z ktorego wydobywa sie caly czas biala smuzka dymu.
Wedlug naszego przewodnika kolejna erupcja bedzie pewnie kolo 2013, wiec teraz wulkan tylko szykuje wulkaniczna zupke, ktora wystrzeli za jakis czas.