W tej chwili siedzimy w jakims gigantycznym i glosnym centrum handlowym w Surabai. To drugie co do wielkosci miasto w Indonezji.
Zanim tu jednak trafilismy, z rana czekala nas wyprawa na wulkan. Zgodnie z zapowiedziami nie odpuscilismy sobie i wczorajkj z rana wzielismy autobus powrotny do Probolinggo.
Czekal na nas znowu - dymiacy i bulgoczacy Bromo.
Stalo sie juz tradycja, ze w Indonezji dojezdzamy wszedzie w strugach rzesistego deszczu. Nie moglo byc inaczej i wczoraj wieczorem, kiedy nasz busik z osemka turystow wspinal sie mozolnie po ciemnej, kretej, gorskiej drodze. Los jednak chyba uznal, ze wrazen nam ciagle za malo, bo prawie na koncu tej drogi, w busie wysiadly swiatla. Przyprawilo mnie to niemal o zawal. Jakim cudem mamy wspiac sie teraz do hostelu, kiedy stoimy pewnie nad krawedzia jakiejs przepasci, a kazdy niewlasciwy ruch kierownica moze spowodowac, ze w tej przepasci wyladujemy. Niestety, kierowca stwierdzil, ze z pewnoscia sobie poradzi i wlaczyl awaryjne, ktore dawaly jakies blade swiatlo. Z zapartym tchem czekalismy, az ta droga dobiegnie konca. Udalo sie.
Z wielka ulga opuscilismy busa i poszlismy z nadzieja ruszylismy, aby poszukac pokoju na te jedna noc.
W gorach bylo bardzo zimno, wiec zainwetsowalismy w pokoj z ciepla woda i gruba kolderka. Przydaly sie.
Okolo 9 z rana zaczelismy wedrowke w glab kaldery, aby podziwiaoc Bromo. Pogoda byla swietna, mielismy wulkan jak na talerzu. Dymil, huczal, wybuchal, a z jego wnetrza dobywaly sie geste kleby siwego i czarnego dymu. Caly obszar kaldery jest tak naprawde zamkniety i teoretycznie nie wolno do niego schodzic, ale na tym polega urok indonezyjskich atrakcji turystycznych. Jak cos jest zabronione, to po prostu nie ma tam pana w budce z biletami, a schodzic mozna do woli. Po 40 minutach spacerku doszlismy prawie di podnoza wulkanu i tam otrzymalismy maly prezent od wulkanu. Nagle z jego wnetrza zaczely wydobywac sie geste kleby czarnego dymu, ktore zaslonily pol nieba.
Napstrykalismy mnostwo fotek, a kiedy wracalismy do wioski, otrzymalismy jeszcze jeden prezent od wulkanu. Nagle wstrzasnela nim eksplozja, a z jego wnetrza wylecialy ajkies glazy, ktgore potoczyly sie po zboczu wulkanu. Brzmialo i wygladalo to niezle.
Wspielsimy sie jeszcze na punkt widokowy na 2700 m.n.p.pm i stamtad robilismy rownie pokazowe fotki.
Udalo sie nam tez zlapac autobus do Surabai, a doslownie przed chila kupilismy bilety na jutro, na samolot, ktory zawiezie nas do orangutanow, na Sumatre.