Po spokojnych dwóch godzinach lotu znaleźliśmy się w Amsterdamie. Lotnisko Schiphol zdecydowanie nie jest tworem na nerwy wszystkich ludzi. Pomimo tego postanowiliśmy się z niego wydostać, bo pięciogodzinna przesiadka i zanudzanie się patrzeniem na tłumy ludzi lub zwiedzanie kolejnych wolnocłowych sklepów w ogóle się nam nie uśmiechało.
Postanowiliśmy skorzystać z automatów ustawionych na lotnisku, w których można kupić bilety na szybką kolej podmiejską. Po drobnych perturbacjach, kiedy maszyna wyraźnie odmawiała współpracy, zadowoleni z wykonanej misji, wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do miasta.
Holandię już znaliśmy z wcześniejszych podróży, ale nie ma jak to powłóczyć się holenderską ulicą albo popozować do zdjęcia przy wielkiej gmatwaninie rowerów. Z zegarkiem w ręku urządziliśmy sobie spacer, przerywając go chwilą na kebab "u Turka". Kebab turecki chyba każdy z nas jadł, ale żeby tak na dzień dobry przeżyć takie rozczarowanie jak my, to już lekka przesada. Nie pamiętamy już co to za zacna jadłodajnia nas przyjęła, ale było drogo i niezbyt smacznie. No cóż, to nas do kebabów nie zraziło:)
Kiedy już napełniliśmy brzuchy, stwierdziliśmy, że już czas wracać na lotnisko. Wsiedliśmy z powrotem do kolejki i ruszyliśmy na Schiphol.