Geoblog.pl    lukaga    Podróże    Luke i Aga przekraczają równik czyli 5 tygodni w Indonezji i troche Malezji    Kuta i okolice
Zwiń mapę
2011
17
lut

Kuta i okolice

 
Indonezja
Indonezja, Kuta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13948 km
 
Podobno prawdziwi podróżnicy nie mają czego szukać w Kucie, bo to jedna wielka imprezownia i kotłownia, w której normalny człowiek się nie odnajdzie. Potwierdzamy w 100%. Kiedy wcześniej byliśmy na Phuket w Tajlandii, usłyszeliśmy, że to Sodoma i Gomorra, ale Kuta zdecydowanie przebija tamto miasto i z pełną premdytacją nadajemy Kucie tytuł "megazadupia" roku. Dlaczego?
Oto i powody:
1. Nie ma tam kompletnie nic do zobaczenia poza masami pijanych i zataczających się turystów.
2. Hałas jest ogłuszający. To mieszanka techno i pop hitów, sączących się z wszystkich lokali przy głównych ulicach. O zgrozo! Te lokale mają stoliki i podobno można w nich coś zjeść. Tylko jak przekazać zamównienie kelnerowi, kiedy nad uchem wali 200 decybeli.
3. Ogromny tłok na ulicach. Turyści wyieszani z miejscowymi, skutery, samochody, biedne koniki w zaprzęgach konnych.
To pokrótkie przedtstawienie Kuty wiąże się z tym, że chcieliśmy potraktować Kutę jako jednodniową noclegownię i czym prędzej stamtąd uciekać. Niestety, nie udało się nam. Kiedy ocknęliśmy się po nocy pełnej wrażeń, stwierdziliśmy, że nie damy rady wstać tak wcześnie, aby ruszać dalej. Zmęczenie dało nam się we znaki tak bardzo, że przedłużyliśmy pobyt jeszcze jedną noc. Aby nie tracić jednak czasu na łażenie po beznadziejnej Kucie, wypożyczyliśmy skuterek i przed południem wybraliśmy się, aby poszukać atrakcji w okolicy. Naszym celem stał się półwysep Bukit - taka południowa końcówka Bali. Oczywiście słońce grzało jak w piekle. A miała być pora deszczowa. Zaatakowani tak nagłym przypływem promieni UV wiedzieliśmy, że to nie skończy się dobrze.
Na turystycznych mapkach, ktore wzięliśmy sobie z lotniska, były jako tako zaznaczone drogi, więc wydawało nam się, że nie będzie tak źle i dojedziemy tam, gdzie chcemy. Prawda była jednak taka, że mapki pokazywały jedynie orientacyjnie położenie miast i obiektów turystycznych, pomiędzy których kreską łączącą dwa punkty zaznaczono drogę. Bardzo mądrze, zwłaszcza że po drodze było po 15 rozjazdów i skrzyżowań.
Na początek chcieliśmy zatankować nasz skuterek, ale szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy, czy w tym kraju funkconuje coś takiego jak stacja benzynowa. Zatrzymaliśmy się przy punkcie informacji turystycznej i tam zapytaliśmy o miejsce do tankowania. Pan kazał podejchać 100 metrów, a po lewej stronie miało być miejsce tankowania. Było miejsce, w którym stali panowie zaoptarzeni w butelki z benzyną. W sumie nie zdziwił nas ten widok, bo tak amo były obsadzone drogi w Kambodży. Facet wlał nam 3 litry, choć prosiliśmy o 2. Ach ta indonezyjska przyjazność. Z te 3 litry zaśpiewał nam 50 tys. rupii. Wiedziałam, że coś się nie zgadza, bo przed podrożą przeczytałam w jakimś przewodniku, że paliwo jest tu w okolicach 5 tys. rupii za litr. 1 zł to około 3100 IDR. No cóż, trzeba było szybko zapłacić i pogodzić się z orżnięciem na trzykrotność właściwej sumy. Muszę przyznać, że nie znoszę takich naciągaczy, ale kiedy jestem w Indonezji, powoli muszę się zacząć przyzwyczajać. Paliwo to tylko czubek góry lodowej. Tutaj będą chcieli oszukać na wszystkim, zawyżyć każdą cenę, wyprosić (wyżebrać) jak najwięcej, każdą zapłacić za wszystko. A propos paliwa, to trochę dalej dostrzegliśmy coś, co wyglądało jak stacja benzynowa i z pewnością nią było, o czym przekonaliśmy się przy kolejnych tankowaniach. Wzystkie stacje w Indonezji noszą jedną nazwą - Pertamina - i pewnie należą do jednej kompanii państwowej. Regularna cena za litr benzyny to 4500 IDR, czyli około 1,5 zł.
Zatankowani pojechaliśmy na południe od Kuty, w poszukiwaniach świątyni Uluwatu, która podobno miała nas zachwycić swoim niezwykłym położeniem na klifie. Na wejściu poproszono nas o założenie sarongów i sasha. Sarong to wielka chusta, którą obwiązuje się w biodrach i sięga aż do ziemi, a sash to kolorowa przepaska tylko na biodra. Dostaliśmy też ostrzeżenie, żeby pozdejmować wszelkie przedmioty,które mogą nam ukraść małpy. O tak, w świątyni podobno roiło się od makaków, które były tak wyksztalcone, że potrafiły nawet otwierać plecaki, aby podkraść coś niewiadomym tyrustom.
Rzeczywiśie wszystkie ścieżki, każde drzewo i każdy zakątek terenu światyni wypełniły stada makaków. Muszę przyznać, że od razu padłam ofiarą jednej z cholernych małp. Podobno nie można trzymać okularów na głowie, bo małpa je od razu ukradnie. Swoje miałam na nosie, ale to nie powstrzymało makaka, który z prawdziwą zwinnością zaszedł mnie gdzieś od tyłu, spadł na głowę i zabrał moje okulary. Postanowiłam gonić za małpą, ale miejscowi, którzy tam byli, ostrzegli mnie, abym tego nie robiła. Te całe makaki to agresywne małpiska, a zęby mają takie jak wampiry.
Zła jak nie wiadomo co stałam i zastanwiałam się, jak ja wytrzymam cały dzień na tym słońcu bez okularów. Sczęśliwym trafem pan postanowił mi pomóc i rzucił małpie, która już próbowała przymierzać moje okularki, wiązkę bananów. W chwili kiedy dotrzegła lecącą ku niej porcję pyszności, wypuściła swoją zdobycz, a ja zadowolona odebrałam moją zgubę.
Sama świątynia nie zrobiła na nas aż tak dużego wrażenia. Rzeczywiście była położona dosyć spektaktularnie, bo na klifie, który obwmywało turkusowe morze, ale sam kompleks budynków był dosyć ubogi. Obeszliśmy czym prędzej co się dało i rozpaleni pierwszy raz w tym roku takim słońcem ruszyliśmy na plażę surferów, którą wypatrzyliśmy wcześniej, kiedy jechaliśy do Uluwatu. Okazało się, że sama plaża to minizatoczka otoczona skałami, ale bardzo urokliwa. Można było podziwiać wyczyny surferów, ale też poleżeć plackiem na małym skrawku piasku albo zanurzyć się w bosko ciepłej wodzie. Skorzystaliśmy ze wszystkich opcji.
Wracając stamtąd, znaleźliśmy jeszcze jedną plażę, tym razem większą, ale z tak samo ciepłą wodą. Posiedzieliśmy trochę w wodzie i około 16 ruszyliśmy w drogę powrotną.
Obiad zjedliśmy w jakiejś jadłodajni, gdzie mieściło się kilka kuchni. Kiedy tam wstąpiliśmy, kelnerzy o mało nas nie rozerwali, tak bardzo próbując przyciągnąć do swoich stolików.W końcu wybraliśmy jedną z kuchni i wzięliśmy dwa miejscowe dania z dużym piwem i fantą. Wyszło 74 tys. rupii.
Wieczorem pokręciliśmy się jeszcze na północ od Kuty, ale zmęczeni jazdą na skuterku wróciliśmy szybko do hostelu, aby przespać ostatnią noc przed podróżą do Ubud.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
AniaS
AniaS - 2011-02-23 18:40
przez te "małpy" poczułam się jak w horrorze..
 
Bozena
Bozena - 2011-04-21 19:14
Znam to gdyż to samo nas spotkało w Ulu Watu !
foty na naszym blogu
www. azja2009-bozwie.blogspot.com
 
 
zwiedzili 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 76 wpisów76 36 komentarzy36 935 zdjęć935 0 plików multimedialnych0