Wczoraj w nocy przylecielismy do Banda Aceh - miasteczka na szczycie Sumatry, ktore prawie w calosci zostalo zniszczone przez tsunami w 2004 roku. Rzadzi tu prawo szariatu - nie mozna kupic piwa, za czyni nierzadne groza baty i wrecz kara smierci.
Spimy w takim ni to motelu ni hotelu - ale to najtanszy nocleg tu - 30 zlotych - ale na szczescie posciel stara lecz czysta i pachnaca (posciel czyli przescieradlo, bo w Indonezji dostac cos do przykrycia sie to cud, a noce bywaja chlodne), do tego reczniki, woda i mydelko.
Dzis widzielismy pozostalosci po tsunami - wielki kuter rybacki, ktory wyladowal na dachu domu (kuter ten uratowal zycie 56 osob), oraz ogromny, naprawde ogromny statek - elektrowania - o wadze 25000 ton, ktory fala tsunami zaniosla 4 km w glab ladu. Teraz stoi ten kolos otoczony nowymi domami i ruinami po tsunami. Piekny i straszny widok.
Bylismi tez w meczecie - pieknym i duzym - zbudowanym przez Holendrow pod koniec XIX wieku, jednak jakiemus kolesiowi to przeszkadzalo i nas wygnal z niego. A przeciez bylismy ladnie ubrani a Aga miala nawet hustke na glowie. Inaczej by nas nawet na teren wokol meczetu nie wpuscili.
A jutro z rana jedziemy do Pulah Weh - podobno pieknej wysepki z najlepszymi w Indonezji miejscami do snorkelingu i divingu. Spedzimy tu ostatnie 5 dni w Indonezji - bo tyle dni zostalo nam waznosci naszej 30dniowej indonezyjskiej wizy.
Na szczescie fala tsunami tu nie dotarla, ale w dzungli poznalismy bardzo milego japonczyka - Ryo z Tokyo i sie martwimy, czy jego rodzinie nic sie nie stalo. Mamy nadzieje, ze jakos poradzili sobie.